Moi pradziadkowie osiedlili się w Piekarach Śląskich w czasie I wojny światowej. Pradziadek pochodził z okolic Strzelec Opolskich, skąd przyjechał tutaj za pracą, prababcia zaś była z Rudy Śląskiej. Mieli ośmioro dzieci. Dwaj synowie, Bernard - mój dziadek, kolejarz z zawodu, i Jan - zwany zawsze w domu ujkiym Hansym, zostali powołani na początku II wojny do niemieckiej armii. Mój dziadek, jak się później okaże, przedostatni raz widzi się ze swoim bratem Hansem - wtedy studentem IV roku teologii w Krakowie - w punkcie rekrutacyjnym w Tarnowskich Górach.
Ich wojenne drogi się rozchodzą. Bernard stacjonuje głównie we Francji. W połowie wojny nawet na rok zostaje wezwany do domu. Widocznie jako cywil był bardziej potrzebny na kolei niż jako żołnierz w niemieckim Wehrmachcie. W tym czasie żeni się z moją babcią, a ich pierwsze dziecko rodzi się, gdy on jest znowu na froncie. Front to może za dużo powiedziane, bo - jak wspominała babcia - dziadek jej paczki stamtąd przysyłał.
Przez te lata wojny bracia tylko raz mieli okazję się spotkać w domu rodzinnym. Może to było w czasie dłuższego pobytu Bernarda w domu? Dziś podziwiam odwagę mojej babci, która z miłości, tęsknoty, a może też z chrześcijańskiej powinności, odwiedziła w październiku 1944 r. swego rannego męża w berlińskim lazarecie. Zbliżający się koniec wojny to dla mojego dziadka, jego brata, jak i wielu Ślązaków w niemiec-kiej armii, nadzieja na szybki powrót do swych rodzin. Jako jeniec amerykański stał przed wyborem: niewola albo dalsza walka, ale już nie w mundurze gefreitera, lecz polskiego żołnierza "u Andersa". Wybrał to drugie. Podobno to taki śląski pragmatyzm.
Wtedy bracia znaleźli się we wrogich sobie armiach. Hans przeżył wojnę, ale bał się tej nowej Polski. Na pewno wiedział, jak tragiczne były losy wielu wracających z wojny śląskich chłopców, więzionych w obozach w Łambinowicach, Świętochłowicach-Zgodzie albo wywożonych do kopalń Donbasu. Nig-dy nie wrócił na Śląsk, no i nie został księdzem. Za-mieszkał w zachodnich Niemczech, ożenił się, miał dwóch synów. Bardzo bał się komuny. Ze swym bratem, Bernardem, spotkał się dopiero po 45 latach od wojny.
Mój dziadek niewiele mówił nam o swych żołnierskich losach. Wspominał kiedyś, jak w niewoli Amerykanie zabrali mu obrączkę i zegarek. Ojciec mój pamięta z dzieciństwa zdjęcie, na którym mój dziadek - razem z kilkuset innymi żołnierzami - stoją na burcie jakiegoś wielkiego okrętu odpływającego do Anglii. W latach 80. w niemieckim sądzie, w którym odbyła się rozprawa w sprawie legalizacji pobytu w RFN jednego z potomków mego dziadka, część zebranych tam sędziów, tych młodszych wiekiem, uznała dziadka za dezertera. Starsi sędziowie mieli odmienne zdanie. Rozumieli całą tę zawiłą i pogmatwaną sytuację żołnierza, który miał bić się za nie swoją sprawę, często brat przeciw bratu, sąsiad przeciw sąsiadowi i jedno, o czym marzył, to - jak wspominał dziadek - "Jo chcioł do wos, do dom, niy na wojna". Oprac. JJ
Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?