Co sprawiło, że 39-letni górnik z kopalni Jankowice w jednej chwili ze spokojnego człowieka przeistoczył się najgroźniejszego w terrorystę i szaleńca w Polsce? Kilka na pozór niegroźnych okoliczności, które razem omal nie doprowadziły do tragedii.
W sobotę około 14.30 Krzysztof W. wszedł pijany do swego domu przy ulicy ul. Braci Nalazków. Miał ochotę urządzić grilla, tyle że pomysł nie spodobał się innym domownikom. Wtedy W. wpadł w furię. Wyjął ze schowka broń i zaczął nią mierzyć do bliskich. W domu znajdowali się jego żona, teściowie, szwagier oraz synowie w wieku 15 i 11 lat.
W zamieszaniu udało się z domu uciec teściowi, którego Krzysztof W. postrzelił w ramię. To właśnie dzięki starszemu mężczyźnie udało się szybko sprowadzić pomoc, bo sąsiedzi nie zdawali sobie jeszcze wtedy sprawy, co dzieje się w domu W. - Myślałam, że to sąsiad, który naprawia dach, zrzuca blachę na ziemię - mówi Mirela Koch, mieszkanka osiedla.
Na miejscu błyskawicznie pojawił się pierwszy patrol policji. - Kiedy nasi ludzie podjechali radiowozem pod budynek, zostali ostrzelani - mówi podinspektor Andrzej Gąska, rzecznik śląskiej policji. W wymianie ognia ranny został jeden z policjantów i sam Krzysztof W. - obaj w nogi. Wtedy z domu uciekły kolejne osoby: mocno już krwawiąca żona W., jego szwagier i teściowa. Gdy W. zorientował się, co się stało, zabarykadował się na piętrze domu razem z synami. Ale starszy syn także zdołał uciec.
Policjanci szybko zorientowali się, że Krzysztof W. jest bardzo niebezpieczny i uzbrojony po zęby, więc wezwali antyterrorystów z Katowic. Gdy W. ich zobaczył, stał się jeszcze bardziej agresywny. W chaotycznej strzelaninie, która się wtedy rozpętała, ranna została jedna z sąsiadek, która usiłowała pomóc rannej Iwonie W., żonie furiata.
- Usłyszałem krzyki i wybiegłem z domu - opowiada Michał Paluch, jeden z sąsiadów. - Zobaczyłem, że Iwona chwieje się na nogach i traci przytomność. Podbiegłem do niej, a sąsiadka przyniosła koc. Nadjechała policja i karetka. I wtedy ten szaleniec zaczął strzelać gdzie popadnie. To było piekło! Razem z ratownikami schowaliśmy się za samochód.
Potem na dwór wyszedł drugi syn Krzysztofa W. Gdy ojciec na moment wychynął za nim z drzwi frontowych, w mgnieniu oka został obezwładniony przez antyterrorystów. Jak się potem okazało, niewiele brakowało, by został przez nich zastrzelony.
Ponieważ W. nie zgodził się na badanie alkomatem, pobrano mu krew i zawieziono do szpitala, bo skarżył się na zły stan zdrowia. Lekarze stwierdzili jednak, że może trzeźwieć w rybnickim areszcie.
Ale alkohol był tylko jedną z kilku przyczyn dramatu. W. od lat fascynował się bronią: pistolety kupował w Czechach, ale potrafił też sam składać broń z gotowych części. Tą pasją zaraził synów. - Chodzili ubrani w wojskowe panterki, grali w paintball - mówią sąsiedzi .
Na portalu nasza-klasa synowie Krzysztofa W. zamieścili nawet zdjęcia, na których widać, jak dla żartu celują do siebie atrapami broni.
Z naszych informacji wynika, że W. miał też problemy finansowe. Bez wiedzy bliskich zaciągnął kilkaset tysięcy złotych kredytu.
Arsenał pana W.
Krzysztof W. w swoim domu miał co najmniej cztery sztuki broni palnej.
Już w sobotę policjanci odkryli, że rybniczanin, choć przechowywał w domu kilka sztuk broni, nie miał na nią pozwolenia. - To broń ostra, krótka i długa. Pirotechnicy znaleźli też kilka zapalników górniczych - mówi nadkomisarz Aleksandra Nowara, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Rybniku. Funkcjonariusze jeszcze wczoraj przeszukiwali dom, w którym w sobotę rozegrał się dramat. Poszukiwania ładunków wybuchowych i pocisków trwały do wieczora.
Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?